Miał 9 lat, kiedy wybuchła wojna. Jego ojciec, leśniczy, namówił Niemców, by pozwolili mu zatrudnić Żydów do prac leśnych. Dzięki temu wielu uciekło z getta w Opolu Lubelskim. Gdy w 1942 r. Niemcy rozpoczęli wywózki do obozów zagłady, wokół leśniczówki Stankiewiczów ukrywało się ponad 200 osób. Stanisław Stankiewicz pomagał Żydom budować leśne bunkry, znaleźć kryjówki w stodołach, spichlerzach, oborach, gołębnikach, zdobyć jedzenie.
W lesie Tadeusz znalazł wycieńczonego Szlomę Szmulewicza (polskie imię: Jan), uciekiniera z obozu pracy w Józefowie nad Wisłą. Przyjaźń między chłopcami przetrwała do śmierci Szmulewicza w 2007 roku.
Zadaniem Tadeusza i jego starszej siostry Barbary było zacieranie śladów ukrywających się Żydów, dbanie o bezpieczeństwo transportów z żywnością, sprawdzanie, czy nikt nie śledzi wysłanników z leśnych kryjówek. Te ostatnie zostały jednak zadenuncjowane, ukrywający się – zamordowani przez nazistów.
Wspomina Tadeusz:
„Z tej całej akcji udało się uratować 6 osób. Wszystkie powyjeżdżały, po prostu. Nie wiem czy nie wytrzymały tego szoku. Został tylko ten Janek. Nawet rozstając się z narzeczoną…
Ona go wyciągała na Zachód, a on powiedział: »Nie. Tu zginęła moja rodzina. Nie wiem gdzie są pochowani. Czy na Majdanku są ich prochy, czy w Treblince. A poza tym to ja mam już tę drugą rodzinę, która mnie przechowała i ja nie wyjadę, nigdzie nie wyjadę z Polski«”.
I został.
Po wojnie ojciec Stanisław Stankiewicz trafił do aresztu za przynależność do AK. Przewieziony do Warszawy, brutalnie przesłuchiwany, zginął wypchnięty z okna aresztu. UB upozorowało samobójstwo. Rodzina nie dostała zgody na pochówek.